Dojazdy do OSów podczas wolontariatu przy ET Brenna. Odległości szacowane na podstawie google maps, gdyż na cudzym rowerze nie miałem licznika a inteligentnie zapomniałem na początku włączyć endomondo (które i tak nieźle przekłamuje ;P)
Mimo niezłych podjazdów jak na moje obecne możliwości kolano zaczęło boleć dopiero na drugi dzień i bolało tylko parę godzin, więc nie jest źle.
Przez zielony na tą taką górkę co to jest nawet na google maps zaznaczona jako punkt graniczny PKWŁ. Zjazd Żółwiową - Szpacza Góra i popisowe OTB podczas zjazdu z tejże...
Kolana zabolały dwa razy. Przy starcie z domu i przy starcie po chwili wylegiwania na półmetku. Ewidentnie kwestia rozgrzania, choć trzeba przyznać też, że dziś uważałem na biegi coby nie szarżować. Po powrocie kolana nie bolą. Tzn. tak cały czas jak zwykle, bo dwa razy jak usiadłem to myślałem, że mi lewe odpadnie. Na dodatek ból w innym miejscu niż zwykle. Rzecz warta zwrócenia uwagi.
Łagiewniki plus kawałeczek zielonego szlaku. Skrócony powrót z powodu bólu kolana w okolicach 9-10 kilometra. Ja pojechałem się rozjeździć po prawie dwutygodniowej przerwie a ojciec, który ze mną pojechał, po zimowej przerwie. Po powrocie na jak na razie bólu brak.
W porównaniu do licznika, Endomodo wydłużyło mi tą wycieczkę o jakieś 30 minut i skróciło dwukrotnie ;] widać na pomniku robiliśmy za małe kółka żeby nam łapała satelita dobrze.
Pierwszy test ochronek na kolana (tzn w nic nie przychrzaniłem tylko sobie jeździłem dłużej). W sumie miałem je na nogach ponad 8h. Dało radę, żadnych obtarć itd. choć pod koniec mnie już piły straszliwie.
Same kolana ok, po ostatnim ET jestem rad, że praktycznie nie bolały przez ostatnie dni i na/po rowerze również się nie odezwały.
Jazda rozbita na 2 długie postoje. Jechało się nieźle, najwyższa średnia w tym roku, choć daleka od zadowalającej na takiej trasie. Kolano na razie ok, choć pod koniec jazdy dawało sie we znaki
Kolejna lightowa wycieczka do Arturówka. Pojechalismy z Elmem na w miarę sensowny zjazd i jak się dowiedziałem, nazywa się to Uskok (mam nadzieję, że znowu nie pomyliłem z Urwiskiem ;P). Potem chwila odsapnięcia w parku z Wojakiem Radlerem (dowiedziałem się właśnie, że takie coś istnieje i jestem kontent ;D)
W końcu udało nam się dograć z Elmem i razem skoczyć do Łagiewnik. Pojechaliśmy w sumie prosto na hopy na Jagodach, gdzie, ujmując rzecz w skrócie i pomijając nieistotne szczegóły, poobijałem się strasznie. Przy okazji doświadczyłem chyba najwięcej wypychu na raz w życiu.
Wracając zahaczyliśmy o zamknięta część Świtezianki i Elmo w łaskawości swojej pokazał mi trochę podstaw techniki. Teraz tylko trenować do usranej śmierci i będzie dobrze.
Kolano nie boli, więc jestem dobrej myśli, tym bardziej, że każda kolejna wycieczka wychodzi dłuższa a kolano na razie nie odmawia ;]
Dojazd na brus, szlajanie się tam, ognisko i powrót. Oprócz tego, ze świetna miejscówka na tym Brusie, to przypadkiem wyszedł najdłuższy wyjazd w tym sezonie. Kolano nie bolało co mnie bardzo pocieszyło (tzn. do rana, bo jak wtedy zaatakowało, to myślałem, że po schodach nie zejdę).