No cóż, wrzesień o wiele mniej rowerowy niż się spodziewałem. W końcu udało mi się kopnąć z domu na rower choć trochę musiałem się wysilić, żeby się w ogóle ruszyć. Wycieczka w tempie (czyt. na tyle w tempie na ile było mnie stać...) Po 6 km się wróciłem. Co chwila ziewałem i miejscami było mi niedobrze, niestety po fakcie dotarło do mnie, że tego dnia niewiele jadłem, zaaplikowałem śmiecio-żarcie po czym ruszyłem na rower nic do jedzenia nie zabierając i pożywiając się jedynie muszką po drodze. Wiele wiec km nie zrobiłem ale rad jestem, że się chociaż ruszyłem w końcu.
Kolana cacy ale nie spodziewałem sie niczego innego, w końcu zaczyna się optymalny czas dla kolan po zastrzykach. trzeba to wykorzystać jak najbardziej, szkoda, że wcześniej się nie bardzo dało...
Planowa wyprawa na Jagody (nawet Elmo kask w końcu wziął) która zakończyła się po mniej wiecej kilometrze w głąb Arturówka. Elmowi zdechła tylna piasta i potem sie włóczyliśmy do Kacpra na serwis i po kolejny rower do Sandry.
Jw. Znowu lekki ból kolana pod koniec. Muszę mniej cisnąć od początku zdaje się. Zresztą dzień restu tez sie przyda bo kondycyjnie nędznie to wyglądało.
Znakowanie trasy przed zawodami. Liczyłem po trackach i google maps, bo niestety zapomniałem wyłączyć Endomondo gdy wsiadaliśmy do auta xP Brak bólu w kolanach mimo najcięższych zjazdów w moim życiu.
Tym razem bez bólu kolana!! Traska dość nużącą choć o takich godzinach jak jadę na rehabilitacje to przynajmniej się można pościgać z ludźmi wracającymi z pracy. Przynajmniej na tyle na ile pozwala kolano bo miejscami trzeba odpuścić. W piatek to dopiero będą zasuwać ludzie na chate ;D
Dom->babcia->weterynarz (Bez roweru ale z psem. Niestety za małym, żeby jechać na nim)->babcia->Rehabilitacja->dom.
Troszkę kropiło ale bez większych załamań pogodowych. Wyszła niezgorsza średnia jak na moje obecne możliwości i kolano nie bolało (lekko czułem jak docisnąłem pod górę pod koniec), tak więc wypad na plus w sumie.
-------------
Następnego dnia wieczorem ból kolana, jednak nie taki plus ;]